września 03, 2021

05. TRZEBA CZASAMI TROCHĘ ODPUŚCIĆ

 Co jakiś czas muszę się zatrzymać. Trafić do punktu wyjścia, jakim właściwie weszłam w dany okres swojego życia. To w nim teraz się znalazłam. W progu pomiędzy dwoma pomieszczeniami. Takim progiem, jest dla mnie zmiana zamieszkania. Jakieś wydarzenie, jakie odciska się na mnie i na danym okresie w moim życiu. Zmiana miejsca jakie będę mogła nazwać bezpieczną przestrzenią, czymś własnym- nawet jeśli jedynie będę wynajmować. Do końca roku pozostały cztery miesiące, a ja robiąc podsumowanie całe roku jaki mam za sobą w danym mieszkaniu, do jakiego wprowadzałam się z pewnymi celami, marzeniami… Z oczekiwaniami, zdaje sobie sprawy jak się na sobie zawiodłam. Mogłam bym sobie to wyrzucać. Mogłabym się oceniać. Dawać naganę. Bo w końcu przecież coś postanowiłam! Ale to byłby pierwszy błąd jaki bym zrobiła. Bo chociaż pozornie się na sobie zawiodłam. Zamiast bezmyślnie pędzić do przodu, ja zaczęłam odkrywać siebie. By wyszło mi to na dobre, odrywałam i nadal odkrywam rzeczy, jakie nie zawsze są dla nas wygodne i przyjemne- ale pozwalają się nam rozwijać…

 Brzmi to jak podsumowanie noworoczne, ale wcale nim nie jest- bo nowy rok obchodzi mnie tyle co nic. Mieszkając w miejscu jakiego prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę, nabawiłam się depresji, nerwicy, prawie straciłam najlepszą przyjaciółkę, siostrę. Prawie zdobyłam chłopaków z jakimi wcale nie byłabym szczęśliwa. To tutaj nauczyłam się ostatecznie jak doceniać fakt, że nie muszę być odpowiedzialna cały czas. Tutaj nauczyłam się, że by gdzieś trafić muszę najpierw zwolnić i że nie dotarcie do pewnych wyznaczonych przez siebie celów wcale nie jest powodem do wstydu. Że nie musze stawiać sobie poprzeczek jakich zrealizowanie miałoby mnie kosztować zdrowie, a ich nie osiągnięcie byłoby porażką. To był… Dziwny rok. Dziwne 12 miesięcy w miejscu na jakie nie chciałam patrzeć, a do jakiego jednak się przywiązałam. I chociaż tego samego dnia nie wiedziałam co robić z życiem i traktowałam całą tą wyprowadzkę jako nieprzyjemne wydarzenie- to teraz siedząc i patrząc na pełne kartony, aż trzy w jakich mieści się cały dorobek mojego życia, wiem, że to dobra zmiana. Małymi kroczkami, jak zmiany fryzury- potrzebowałam jej. I wraz z nią potrzebuje czasami nie być odpowiedzialną. Potrzebuje przyjąć fakt, że nie mam własnego mieszkania, że za cholerę nie wiem co robić z życiem i nie planuje mieć dzieci, za normalny. Za ludzki. Za taki do jakiego w pełni mam prawo. Takie stygmaty, że do trzydziestego roku życia powinno się mieć wszystko obcykane są krzywdzące i wymyślone przez pokolenie, w jakim średnio co druga osoba w wieku dwudziestu lat miała już dziecko. Ale ja nie muszę. Nie muszę wszystkiego ogarniać na szybko, nie muszę obawiać się braku oszczędności, czy tego, że nadal odszukuję sama siebie, czasami w dość ślamazarny, godny pożałowania stylu- ale nadal… Że to robię. Tak naprawdę zauważyłam, że osobą jaka stale mnie krytykuje i to wypomina jestem ja sama. Oczywiście bliscy to robią… Ale tylko wtedy, gdy ja im daje na to przyzwolenie. Słownie lub nie. To ja sama się krytykuje i stawiam sobie za wysoko poprzeczki. A są za wysoko i właśnie o tym myśląc, dociera do mnie, że nie mam komu dorównywać, nie mam kogo gonić, bo kurwa nikt nie jest taki sami. Chce czasami być mniej odpowiedzialna, nie zamartwiać się wszystkim, nie myśleć o pieniądzach. Nie mówię tu o tym, by robić rzeczy głupie, takie skrajnie głupie i nie odpowiedzialne, ale by po prostu… Trochę sobie odpuścić. Nie muszę dwadzieścia cztery godziny na dobę być przykładną córką i przyjaciółką. Osobą. Nie muszę siedem dni w tygodniu być na baczność i myśleć o problemach, jakie nie rozwiążą się od tego. I chociaż jest to silniejsze ode mnie, będę starała się z tym walczyć, bo wiem, że ostatecznie wykończyłabym się tym. To jakby dać sobie urlop. Wyluzować. Skupić się na oddechu i na tym jak ten przepływa przez twoje płuca, jak wypełnia twoje ciało…

Dotychczas moje myśli pędziły tak szybko, że nie zauważałam tego jak bardzo się zaniedbałam. Jak znienawidziłam rutyny i stagnacji. Jak nie mogę często znieść faktu, że w ogóle budzę się rano. A chciałabym doceniać każdy dzień, a by to zrobić… Muszę, nieco zwolnić. Muszę doświadczać mniejszych rzeczy, nie tylko tych wielkich. Muszę przestać być tak odpowiedzialną za cały świat, nawet jeśli czynie to tylko w mojej własnej głowie…


czerwca 06, 2021

04. CHYBA ZACZYNAM ROZUMIEĆ

 Ciężkie przejścia i złe doświadczenia, często są powodem dla jakiego stajemy się bardziej oschli, zamknięci na ludzi. Są przyczyną, reakcji obronnej w jakiej ustawia nas nasza psychika. Nie chcemy dać się więcej skrzywdzić, nie chcemy dać sobą poniewierać i nie chcemy cierpieć- dlatego tak często, wtedy jesteśmy… Przysłowiowymi sukami/suczami, jakkolwiek by kto to nazwał. Przynajmniej ja tak to widzę, dostrzegam to po sobie, gdy chociaż z charakteru jestem raczej lepkim miodem na rany i dobrą duszą, coraz częściej zdarza mi się mijać z tą częścią mojej osobowości, jaka za wszelką cenę próbowała kiedyś innym wchodzić w dupę. Tę małą przemianę, nie uważam za coś złego i siebie wcale nie uważam za sukę, tylko dlatego że moje myślenie się zmienia. Nadal mi zależy na innych, ale nauczyłam się wyciągać wnioski z tego jak jestem traktowana lub… Z tego czemu tak bardzo zależy mi na innych, skoro aż tak nie powinno. Często za dużo o nich myślę. Czasami oczekuję od nich czegoś, czego nie powinnam oczekiwać, coś na co liczę, a co nie jest dla nich ich odpowiedzialnością… 

 Wiem, że głównie wynika to z samotności, ale i to jest tematem na inny raz…

Możemy sobie sami wymyślać, to jak inni względem nas powinni się zachowywać. Powtarzać sobie- jestem warta tego i tego. I tak. To prawda, ale nie wszyscy będą nas tak traktowali jednolicie i to nas od siebie odróżnia i to jest piękne… Ale i bolesne, jeśli poślizgniemy się na własnych oczekiwaniach. Ile razy moje wyobrażenia jakiejś relacji były deptane, przez rzeczywistość? 

Czemu właściwie jeszcze mi zależy? Są dni w jakich mam ochotę się rozwijać, w jakich mam ochotę pchać wszystko do przodu, osiągnąć więcej. Być tą osobą, jaką zawsze sobie wyobrażam, gdy pojawiają się na mojej drodze jakieś przeciwności losu. W te dni, te lepsze dni, do głowy wpadają mi pomysły, jestem natchniona, pełna życia i wtedy mi nie zależy… Wtedy nie zależy mi na ludziach, którzy mają mnie w dupie. Wtedy nie odbieram telefonów od ludzi dla jakich czas spędzony ze mną jest wyłącznie czasem dla nich. Wtedy sobie myślę, nie potrzebujesz ich… Albo ogranicz ich potrzebowanie. Uzależnienie od nich.  Bo mam siebie, bo jestem wyjątkowa, bo jestem szczęśliwa sama ze sobą. W te lepsze dni, zrobiłam sobie kolczyk, zapisałam się na Kickboksing, w ten lepszy dzień wyszłam na miasto. W ten lepszy dzień flirtowałam z mężczyznami, nie myśląc później o konsekwencjach, nie mając kaca moralnego, jaki miewałam po paru źle dobranych słowach. Śmieje się wtedy i żartuje i nie przejmuję tym, że niektóre rzeczy są nie tak…

Ale tutaj chodzi o te lepsze dni, dla jakich warto iść do przodu i nie zatrzymywać się. Nawet jeśli często jest ich mniej niż tych złych, to dla takiego jednego wspaniałego, czasami naprawdę warto wstać z łóżka. Naprawdę warto… Nawet jeśli czasami dotrwanie do nich nie jest łatwe… Dla nich powinno nam zależeć…

Ale co, jeśli, czasami nie rozumiemy czemu nam zależy? Czysto hipotetycznie- czemu zależy mi na ludziach, którzy mają mnie może nie w głębokiej dupie, ale dla jakich jestem zaledwie tłem w ich historii? Czemu poświęcam innym zbyt dużo myśli, zbyt dużo nerwów, zbyt dużo nadziei. W moim przypadku doszłam do wniosku, że chodzi o istotne poczucie bycia dla kogoś ważnym. Ale prawdą jest, że dla nikogo nie jestem tak ważna, jak oni dla mnie. I im bardziej to przeczucie mnie ogarnia, tym bardziej staram się wejść w ich życie, tym bardziej dbam o nich, tym bardziej, pragnę by mnie zauważyli, bo chce by ktoś mnie zaakceptował mnie tak jak ja akceptuję innych. W relacjach w jakich często powinnam odpuścić poddać się, tkwię jak w ruchomych bagnach, bo obawiam się tego, że bez nich będę po prostu… Zapomniana.  To przytłaczające, gdy panikuję tylko dlatego że martwię się o coś na co nie mam wpływu. Przytłaczającym jest też to, że poświęcam na to zbyt dużo energii, że skupiam się na tym zamiast na życiu, na odprężeniu się i nie rwaniu włosów z głowy. Szukam relacji z kimkolwiek i byle jakich by dla kogoś istnieć, ale czy to ma sens? W tym momencie wiem, że nie… Jutro, w ten gorszy dzień, będę myślała, że tak.  Kiedyś czytałam, że to przypadłość zodiakalnych wag. I jeśli tak jest, to mogę mieć przejebane. Ale staram się z tym walczyć. Raz lepiej, raz gorzej.

Czasami jak idiotka martwię się, że przestanę być dla kogokolwiek ważna. Ale co, jeśli już nie jestem? Nie chodzi o uwagę innych czy poczucie bycia w centrum. Tego akurat nigdy nie chciałam. Ale w ten gorszy dzień, zastanawiam się czemu zamiast w stu procentach skupić się na sobie, trzydzieści każdego dnia poświęcam na myśl o innych, na świadomość tego, że coś kurwa musi być ze mną nie tak, że to ja pierwsza sięgam ręką do tych ludzi. To wcale nie jest kłamstwem, że ludzie lubią się zadręczać. Są momenty, gdy wręcz to uwielbiam… Masochistycznie, kopie pod sobą doły, jakby moja podświadomość wypierała te wszystkie próby pokochania samej siebie. Kocham, ale nie zawsze. I wiem, że jeśli ja siebie nie zaakceptuje nikt tego nie zrobi. Mogłabym skupić na relacjach czysto koleżeńskich, na relacjach z przyjaciółmi, na związku, na rodzinie, ale czemu mam to robić, skoro to właśnie na tych płaszczyznach, życie za każdym razem, gdy poczuje się stabilnie mnie rozczarowuje?  Skoro właśnie w każdej z tych relacji, raz za razem jestem wręcz zmuszona by zdać sobie sprawę z tego, że ludzie w pewnym momencie, zawsze postawiliby kogoś przede mną. I patrząc na nich, wiem, że mają do tego prawo. Dobrze robią, bo mój smutek i złość, jaka często we mnie się rodzi, jest wyłącznie moją winą. Tym, że za bardzo pokładałam swoje życie w przyjaźniach, rodzeństwie, w znajomościach. Nie brałam innej opcji jak nie być do końca swojego życia ze znajomymi i bliskimi. Nie skupiłam się na własnym życiu, próbując stworzyć taką bezpieczną bańkę, dla „paczki” znanych mi ludzi…

A to głupie i nie dojrzałe. Przynajmniej w moim przypadku i chociaż już tego nie robię, to kawałki tej rozbitej bańki gdzieś do mnie wracają. Raz za razem… Tak jak dzisiaj, wczoraj…  Przypominają mi o tym jak cholernie boje się samotności, nawet jeśli zaczęłam ją lubić. 

Nikt nigdy nie stawia mnie na pierwszym miejscu, ale może o to właśnie chodzi w życiu? Męczy mnie świadomość, że by ktoś to zrobi, musiałby być moim partnerem. Męczy mnie, że gdy ktoś o tym mówi, rozwiązaniem w jego oczach jest być w związku. Mieć partnera/partnerkę, a jeśli nie masz to znajdziesz. Pierdolenie… W tym momencie, w ten gorszy dzień, dla mnie odpowiedzią, cichą jak szept, jest to, że to ja siebie muszę postawić na pierwszym miejscu. Ja muszę o siebie zadbać, bo nikt inny tego nie zrobi tak jak ja. Dobra… Mogę kształtować się w jakiejś relacji, ale po co do takiej wchodzić, dla samego bycia w niej?  Nikt mnie nie pokocha nigdy najbardziej, nie jeśli mu nie zaufam i na to pozwolę, nikt poza mną. Takie już jest dorosłe życie. Przyjaciele, są tylko i może aż przyjaciółmi… Mogą nas kochać, dbać o nas i myśleć, ale nie mają obowiązku być dla nas wszystkich. Nie mogą być, bo tak jak w moim przypadku utknęliby, w pierdolonym Limbo. A wszystkie te motywy z książek i opowiadań, z filmów, gdzie siła przyjaźni i więzów jest cudowna- jest czymś wspaniałym, ale tak naprawdę nie zawsze się sprawdza w prawdziwy życiu. I wiem, że jeśli w końcu nie postawie na siebie i nie zaufam samej sobie, przestając przejmować się innymi i czekając na ich ruch, czy chociażby gest… Moje życie gdzieś sobie tam przemknie bokiem… Naprawdę dobrze jest zdawać sobie z tego sprawę, nawet jeśli ciężko realizować takie podejście do życia. Takie w jakim zaczynamy skupiać się na sobie, dbać o siebie i mniej, zdecydowanie mniej przejmować innymi. Nie obcymi, bliskimi. Nie mówię tu o tym być mieć ich w dupie… Ale o tym by, nie stawiać ich ponad nas- zwłaszcza wtedy, gdy oni nigdy nie postawiliby tam nas.


maja 12, 2021

03. TINDER, MĘŻCZYŹNI I OGÓLNE SPIERDOLENIE RANDKOWANIA

03. TINDER, MĘŻCZYŹNI I OGÓLNE SPIERDOLENIE RANDKOWANIA

 W szeregach znanej wszystkim aplikacji Tinder mogłabym zaliczyć się do grona tak zwanych bumerangów. Osób jakie systematycznie, co jakiś czas pojawiają się na nim i znikają. Nie ma w tym nic zabawnego, gdy za każdym razem logując się co pół roku widzę twarz jaką znam i jakiej nie chciałabym już widzieć i usuwam konto z twardym postanowieniem, że nigdy więcej się tam nie zaloguję…

Chociaż usuwanie tam konta wydaje się łatwe, wcale nie jest.  Pandemia ograniczyła nie tylko możliwość kontaktów towarzyskich, ale i również zmusiła osoby mojego pokroju - czyli wolne - do poszukiwania partnerów/partnerek właśnie tam. Znam przypadki osób, jakie na tej aplikacji znalazły miłość swojego życia. Proszę mnie źle nie zrozumieć… Są tam dziewczyny i mężczyźni, którzy naprawdę zasługują na szczęście i na znalezienie kogoś. Ci porządni, zabawni, przystojni lub mniej, każdy ma gust… ALE…  Tutaj jeden problem ciągnie się za drugim, jak setki wiadomości od mężczyzn, jacy nie tylko na takich portalach szukają przygód na jedną noc (a niech to, sama szukam) - ale i również tych jacy atakują. Atakują z powodu półgodzinnej przerwy w pisaniu z nim. Atakują, gdy bezpośrednio, ale kulturalnie próbuje przekazać im, że nic z tego nie będzie… Jacy napastliwie próbują dostać się do twojego domu i życia. Mężczyźni zwariowali, chyba bardziej od reszty społeczeństwa… A może zawsze tak było? Może dopiero teraz to dostrzegam?

Może oceniam jednostki, a może są oni na tyle skrzywdzeni, by swoją krzywdę na takim portalu zamienić w broń, skierowaną do osób z jakimi piszą, ale dostrzegam spory problem w tym co się tam dzieje, jak i w tym, że bezpośrednie, chamskie i bezczelne momentami zachowanie panów/ pań, nie tylko zniechęca do poszukiwania drugiej połówki, ale wpływa na ogólne jej postrzeganie. Jak już pisałam wcześniej, nie jest to dla mnie nowością, ale od panów jacy dostali ode mnie matcha, wcale nie oczekiwałam nagonki, lub tego, że po dwóch wymienionych wiadomościach ze mną są w stanie mnie ocenić. 

Nie wspomnę już o realnym spotkaniu twarzą w twarz, gdy wraz z zaproponowaniem przerwania randki dostałam krótką zwrotną odpowiedź zawierającą niecenzuralne słowa. Brawo dla pana jaki nie potrafił pogodzić się z tym, że „match” nie pasował… A brawo dla mnie, że w końcu w połowie nieudanej randki jestem w stanie powiedzieć „dość”. Odmowa randki lub jej przerwanie jest jak najbardziej na miejscu. Czy nie spotykamy się po to by sprawdzić, czy to ma sens? Nie jesteśmy nikomu nic winne, nikomu nic nie musimy udowadniać. 

Przeglądając różne profile na tej aplikacji, pół żartem pół serio widzę opisy, jakie nic nie mają wspólnego z przedstawieniem się od najlepszej strony. Najczęściej to panowie (bo jeszcze nie natknęłam się na taką kobietę) wulgarnie wyrażają się o płci przeciwnej. Złośliwie nazywają je księżniczkami i wrzucają do jednego worka, uznając, że każda z nas jest Gold Diggerką. Momentami mnie to bawiło, ale z czasem wzbudzało we mnie niechęć, niezrozumienie i zmęczenie…

Te emocje przenosiły się również poza aplikację, jaka w pewien sposób wraz z całokształtem uprzedmiotowiania kobiet sprawiła, że, zaczęłam postrzegać mężczyzn w gorszym świetle…

To małe obrzydzenie do mężczyzn, pojawiło się znowu, gdy spod sportowej bluzki i sportowego stanika przebijały mi sutki, co automatycznie sprawiło, że trzech mężczyzn siedzących w tramwaju naprzeciwko mnie uznało to za zaproszenie do przyglądania się. Zasłoniłam się… Zadowolenie z tamtego dnia zniknęło, tak samo jak wtedy, gdy w trakcie pracy jakiś mężczyzna uznał, że może bez mojej zgody złapać mnie za twarz i próbować pocałować… Bardzo zabawne. Bardzo, kurwa, uprzejme…

I jak nie przenosić tych uprzedzeń, zarówno z Tindera jak i doświadczenia, do zdrowej relacji, jaką chciałabym stworzyć?  Jak mamy nie doszukiwać wszelkich wad i pewnych zachowań u innych? Te niezdrowe spostrzeżenia biorą się stamtąd, ale mogą się również brać z dzieciństwa, z przeszłości. W każdej sytuacji, gdy zachowanie jakiegoś członka rodziny, w relacjach z partnerem/partnerką, wykrzywiało mój pogląd na związek. 

Agresja nie ma płci. Nie ma jej pierdolone zachowanie jakie doprowadza do szału i lęków, do kompleksów…

I to właśnie takie, przepełnione agresją, wulgaryzmem, lub brakiem kultury sytuacje każą mi sądzić, że z góry jesteśmy oceniane płytko i powierzchownie. Mam wrażenie, że oczekiwane jest od kobiet wyłączność i wierność, jakiej jednak brakuje wielu mężczyznom, którzy za zmienianie kobiet jak rękawiczki są klepani po pleckach. Dziewczyny wstawiają na takie portale przeróżne zdjęcia i w wielu przypadkach, jeśli nie spełniają czyiś kryteriów, mogą być odebrane w różny sposób, nawet jeśli zdjęcie niczym, nikogo by nie prowokowało. Wielokrotnie spotkałam się z negatywnymi komentarzami, ze strony mężczyzn i kobiet, na widok zdjęcia dziewczyny jaka występowała w pozie, lub ubraniu, jakie ich zdaniem mogłoby być wulgarne, albo chociażby nie gustowne. Mnie również to spotkało i na pewno spotykać będzie dalej…Ale zastanawia mnie czy również i tak dzieje się z roznegliżowanymi zdjęciami mężczyzn jacy swoje przyrodzenie zasłaniają jedynie pudełkiem na pasty do zębów…


Nie jest łatwo, a jest to jedynie parę moich spostrzeżeń. Szczerze i bez zawahania mogę stwierdzić, że Tinder niech się pierdoli i pierdolą się wszystkie te osoby jakie mają czelność wytknąć mi coś co im się nie podoba… Jakie chcą komuś narzucić jakąś rolę w społeczeństwie. Niech się pierdolą wszystkie te osoby, jakie uważają, że naruszenie naszej prywatności cielesnej i psychicznej nic nie znaczy.  Niech pierdolą się opinie i spojrzenia innych. Niech żyje swoboda i wolność sutków, a przede wszystkim samoakceptacja.  Nie warto w randkowaniu szukać sposobu udowodnienia sobie tego, że jesteśmy WARCI… Jesteśmy. Zawsze i na 100%. Sami czy z kimś…To nie ma znaczenia, póki dążymy do tego, by być szczęśliwymi. 






kwietnia 10, 2021

02. GDY SAMI STAJEMY SIĘ DLA SIEBIE TOKSYCZNI

 Jest to ogólnie proces czasochłonny, z początku nieświadomy i narastający, a nierozwiązany, w wielu przypadkach może prowadzić do lęków, chujowego życia, depresji i samo destrukcji. Często to inni są dla nas toksycznym towarzystwem, mniej lub bardziej, ale z doświadczenia, niestety wiem, że i również sami dla siebie możemy być najgorszą trucizną. Możemy się nienawidzić, możemy małymi kroczkami, źle podjętymi decyzjami i zachowaniem, przystawaniem na pewnego rodzaju traktowanie doprowadzić się do chwili, w jakiej, patrząc na siebie w lustro nie będziemy o to wszystko obwiniać nikogo innego jak siebie. Nie tylko samokrytyka, nie tylko takie choroby jak bulimia czy anoreksja, czy inne cholerstwa, są tego doskonałym dowodem. Są też te nienazwane stany, taki w jakim na przykład jestem ja, jaki jest idealnym przykładem na to, że się zatruwamy, psujemy i niestety akceptujemy takimi, co najmniej jakby podjęcie walki o zmianę, było czymś nienormalnym.  W moim przypadku zaczęło się od otaczania się ludźmi jacy nie traktowali mnie dobrze, albo jacy to robili, ale jacy stali się dla mnie, kimś przykładu wyroczni, wzoru do naśladowania, wzoru jakiego nie powinnam naśladować, bo przecież cudze życie, nie jest naszym… I przede wszystkim, trzymanie ich przy sobie, w obawie, że bez nich, będziemy samotni, lub co gorsza… UWAGA: Będziemy mało warci.

Pierdolenie…

Tutaj zaczyna się proces zakłamania. Kłamstwa, w obawie na cudzą reakcję. Co, jeśli mówiąc prawdę, sprawie, że ta osoba mnie znielubi? A co, jeśli kłamiąc wybronię się w jej oczach i nadal będę mogła udawać, że jestem taka, a nie inna? Teraz o tym wiem. Wiem, a raczej staram się zrozumieć, że nie przez pryzmat ludzi i tego jak o nas się mówi i widzi, budowana jest nasza osoba.   Podlizując się komuś, lub co gorsza upodobniając się do jego standardów nie sprawimy, że będzie nas cenił. To tak jakby nasze życie było książką, a my jego głównym bohaterem… Ważne pytanie jakie powinniśmy sobie zadać, to takie, czy czytalibyśmy książkę o sobie?


 Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie krytykował, ktoś, kto będzie chciał nas skrzywdzić, nawet jeśli spowodowane jest to gorszym dniem lub odciskiem na cholernej stopie. Takich idiotów jest więcej… Uważałam często, że utrata „bezpiecznych” znajomych, świadczyłaby o moim błędzie, porażce. Bo co za chujowa ze mnie przyjaciółka lub koleżanka, jeśli ktoś zrywa ze mną kontakt? Więc utrzymywałam znajomości na jakich w głębi duszy mi nie zależało i jednocześnie, zamiast rozwijać się indywidualnie, skupiałam się na tym, co oni lubili, co oni ubierali, co jedli, o czym rozmawiali…

 Więc, dążąc do zadowolenia innych, do tego zatruwania swojego ja, bywałam zdolna zrezygnować z własnych potrzeb, zrezygnować z hobby do jakiego mnie ciągnęło, a jakie np. nie interesowało ludzi, jakich powinnam mieć w dupie.

Dla złudnego rozwoju rezygnowałam z prawdziwych ludzi z jakimi chciałam być, z chłopaków, z poznawania samej siebie, z cholernych wakacji i kursów- z rzeczy jakie chciałam robić. To tak jakby zrezygnować z wymarzonej sukienki, w jakiej wyglądamy wystrzałowo tylko dlatego, że ktoś powiedział, że mu się ona nie podoba, by później obwiniać się za to, że się ją wybrało. Ludzie w takich przypadkach często ignorują własne uczucia, ignorują potrzeby, pragnienia…  Kto tak robi? No kto? No właśnie…

I w końcu nadchodzi taki moment, gdy zostajemy sami… Gdy ciężar, jaki odczuwamy na barkach, niewidoczny, staje się tak ciężki, że z trudem oddychamy…

Samotność jest czymś przerażającym, czymś w oczach wielu nienaturalnym, ale i… Może być czymś niesamowitym. Uczono nas, że to słowo kojarzy nam się z czymś złym, z czymś niedopuszczalnym, ale dopiero gdy któregoś dnia, budzimy się bez bliskich nam osób, bez przyjaciół. Ludzie dorastają, zakładają rodziny… To jest kwestia czasu. I nagle znajomości, takie jak nasza, nie są tak ważne. I wtedy też samotni, zostajemy bez pasji, bez marzeń, bez celów na przyszłość i bez własnych ścieżek, bo te podawane były nam wcześniej jak na tacy, właśnie takim kosztem, że przestaliśmy być… Sobą. Przestaliśmy mieć charakter. I nie będąc nikomu potrzebnym, nagle tracimy cel w życiu…

I co wtedy? Co wtedy, gdy chce się nam płakać z samotności za utraconymi ludźmi, marzeniami i innymi celami, które jednak są cholernie ważne w życiu człowieka? Wtedy jest moment, w jakim trzeba zacząć myśleć o sobie. O tym, co chcemy od życia. O tym, w jakim kierunku chcemy się rozwijać. Nie trzeba zaczynać od ogromnych rzeczy, na jakie wydamy kupę pieniędzy. Możemy na przykład zacząć regularnie ćwiczyć lub np. zacząć kupować kwiaty do mieszkania. Możemy iść na spacer, medytować, koncentrować się na sobie! Potrzeba nie dawać sobie wymówek w jakich jakiś konkretny dzień lub pora będzie lepsza od tego niż właśnie teraz. Możemy krok po kroku formować tę naszą osobowość, ciało i umysł, w sposób, w jaki zawsze chcieliśmy je stworzyć. Chcesz regularnie ćwiczyć? Ćwicz! Chcesz poznać mężczyznę/kobietę? Załóż Tindera… Lub wyjdź do ludzi. Coronavirus opanował świat? Więc polub siebie w domowym zaciszu, przeczytaj książkę, pograj w cholerne Simsy na jakie nigdy nie było czasu… Wyśpij się. Nie chcesz niczego zmieniać i niczego robić? Nie śpiesz się lub nie rób tego. Właśnie chodzi o to, by pozwalać sobie samemu na podejmowanie prostych decyzji, jakie na pozór kosztują sporo wysiłku. Musimy dać sobie czas, by stać się zdrowi sami ze sobą. Nie czekać na „WTEDY, KIEDY” …


Łatwiej jest powiedzieć niż zrobić… Ale już sama myśl o tym jest dużym krokiem, a wizyta u fryzjera kolejnym. Kto wie, co zrobię kolejnego…

Ps. Jeśli nie przedłużą kolejnego lockdownu.





stycznia 24, 2021

01. Węże, tatuaże i pierwszy krok w stawianiu na siebie...

01. Węże, tatuaże i pierwszy krok w stawianiu na siebie...

Wybór i decyzja dotycząca zrobienia sobie pierwszego w życiu tatuażu przyszła mi z ogromną łatwością. Nie było chwili zastanowienia się i wahania. Nie było obaw przed bólem czy miejscem, gdzie miałby się znajdować, tylko jedne wielkie tłuste: TAK. Zdając sobie sprawę z tego, że w moim życiu znalazłoby się wiele osób i na pewno znajdzie więcej, dla jakich ten pomysł był/ będzie idiotyczny, rzuciłam się na głęboką wodę, ukazując tym wszystkim osobowościom, mentalnego fucka i prośbę by cmoknęli mnie w dupę. Przy wyborze wzoru tatuażu dużą decyzję pozostawiłam bliskiej osobie, miał być to bowiem projekt siostrzany, taki jaki miałybyśmy razem i jaki coś by dla nas znaczył. Nie przez sam wzór, a przez samo jego istnienie. Po co kupować takie same wisiorki lub zwyczajnie zostawiać sprawę tak jak jest? Jebnijmy sobie tatuaż, wtedy nawet gdy się znienawidzimy, lub rozejdziemy się w różnych kierunkach, będziemy miały świadomość, że w naszym życiu była ta druga osoba, jaka gdzieś, w jakiś szczególny sposób nas ukształtowała. Z tą różnicą, że tutaj powstało coś bardziej namacalnego niż wspomnienia. Wracając do sedna... Decyzja padła na coś niedużego, coś co zmieściłoby się na dłoni, coś znaczącego, mniej niewinnego niż motylek, gwiazdka czy znak nieskończoności, jakie całkowicie by nie pasowały ani do mnie, ani do niej. I tak oto, stanęłam przed dokonany wyborem, jaki padł na: WĘŻA. Nieduży, wijący się po skórze nieśpiesznie, ale z pewnością siebie. To tylko tatuaż, ale patrząc na niego z pewnością, czy to własny czy obcy każdy może postrzegać go w zupełnie inny sposób, bo nie chodzi o osobę jaka go robi, czy widzi, a jaka go nosi. Wszyscy wokół mnie zawsze powtarzali, że tak trwałe zmiany na skórze jak tatuaż, powinny mieć znaczenie, głębie, jaki przekaz… Owszem nic bardziej mylnego. Tatuaż jest dla Ciebie, dla mnie, dla osoby jaka go robi, a nie dla każdego wokół. To my decydujemy czy będzie czymś chujowym i bez znaczenia, lub czy będzie pomagał Ci w gorszych chwilach, gdy na niego spojrzysz… Więc wsadzając głęboko w dupę opinię innych, robiąc go nie sugerujmy się zdaniem osób trzecich, odnośnie do tego czy to ładnie wygląda, jak wyglądać będzie na starość, czy w ogóle jest ci to potrzebne. Wychodzę z założenia, że jeśli chcesz rób to… Ale tutaj pojawia się motyw dobrych rad dla innych, jakich często sami nie stosujemy- temat na kolejny felieton.  Wąż jaki wybrałam, wybudził we mnie jedno pytanie. Czemu on. Czemu nie sowa, lis, nie cokolwiek innego… Motyw mi się podobał, samo wykonanie również, ale jak to w przypadku mnie bywa, zaczęłam myśleć, skupiać się właśnie na głębi tego znaczenia, na powiązaniach… Na czymś co posłużyłoby mi jako wytłumaczenie dla innych, gdyby coś im w moim wyborze się nie spodobało. I nie biorąc tego za dziwactwo, stanowiłoby to dla mnie pewnego rodzaju obronę. To jebane wytłumaczenie, gdy wrzucę na Instagrama post, z czymś co chociaż sprawiło mi radość, wywołało również skręt żołądka spowodowany, reakcją osób jakim chuj do tego co ze sobą robię…

I dotarło do mnie coś, zdaje mi się mądrego, rzeczywistego, coś co pozbawi mnie kolejnej blokady, jaką w tym przypadku nałożyła na mnie matka… Kochana mama jaka lubi, w sposób niezauważalny podkopywać pode mną dół za dołem, co najmniej jakby było to jej jedyne hobby (niektóre osoby pewnie zrozumieją). Węże, gdy rosną zrzucają wylinkę, skórę, łuski, zwał jak zwał… Zmieniają się, dorastają i nigdy nie są już całkowicie takie same. Zmieniają barwę, czasami na brzydszą, czasami na nie, to kwestia gustu… Jest to proces, jaki niezmiennie będzie się powtarzał, przez jaki tak jak każdy wąż przechodzi też człowiek. Kiedyś usłyszałam, że się zmieniałam, że jestem dziwna, że wolano mnie taką jaką byłam… Każde z tych słów w ustach bliskich Ci ludzi jest czymś niemiłym, wręcz bolesnym i dopóki się tym przejmowałam i udawałam kogoś kim byłam, dawałam władzę nad swoim życiem „oprawcom”. Ale prawdą jest, że każdy się zmienia, nie zależnie czy tego chcemy czy nie. Kształtują nad doświadczenia, wydarzenia, UPADKI, szczęśliwe chwile, ludzie… Każdego dnia kawałek po kawałku ulegamy zmianie. Nigdy nie będziemy tacy sami jak poprzedniego dnia i nie ma tym zupełnie nic złego. Czy zmieniamy się na gorsze czy lepsze, to nie będzie trwało wiecznie. Sami możemy ukierunkować tę zmianę lub pozwolić się jej pochłonąć. Ale zmieniamy się, dorastamy, przestajemy być tymi samymi osobami, a przynajmniej w najmniejszej części...Tak jak wąż, zmieniamy skórę za skórą i nikomu nic do tego, bo jeśli ktoś pragnąłby was zatrzymać w tej jednej skórze, robi to z własnych pobudek, dla własnych korzyści… A przede wszystkim liczy się wyłącznie to czy my w tej nowej skórze czujemy się dobrze… Czy jesteśmy szczęśliwi…



Na ten moment w mojej głowie pojawia się sporo wątpliwości. Brak jasnych i klarownych odpowiedzi na to jak żyć i być szczęśliwym, a nie jedynie egzystować. Jak zmieniać się w sposób w jaki tego potrzebujemy i jak robić to zdrowo, ale jeśli Wam od razu nasuwa się pozytywna odpowiedź, gratuluje i przyznam jestem nie tylko dumna, co i pod wrażeniem, a tym co tak jak ja nadal szukają odpowiedzi, życzę powodzenia i wytrwałości...



grudnia 30, 2020

0. Some endings become beginnings

Każdy początek ma gdzieś swój koniec. A koniec zawsze jest początkiem czegoś innego.


Ruszamy do przodu, odchodzimy. Są ludzie, jakich poznajemy, trwamy z nimi, a z czasem oni znikają. Są rzeczy, jakie wydają się nam ponadczasowe, z jakimś czasem również znikają, tracą datę przydatności, zaczynając być częścią naszej przeszłości, a nie przyszłości. Mamy 24 stycznia 2021 roku, a ja dopiero teraz zaczynam mieć wrażenie, że ten rok się zaczął. Od paru dni, może przez parę kolejnych, będę uświadamiała sobie, że z końcem tego miesiąca, nie będzie miało najmniejszego sensu przekładać rzeczy, jakie pragnęłabym zrobić, na jakie bym się zdecydowała, do jakich bym się przygotowywała. I chociaż co roku 1 stycznia stawiałam przed sobą górę noworocznych postanowień, z jakich z rokiem, żadnego nie spełniałam, tak w tym roku wszystko wygląda całkowicie inaczej. Nie tylko jestem w takim wieku, że wolę stawiać na stanowcze ruchy, ale i również dociera do mnie fakt, że nie ma znaczenia, jak wiele postanowień zapisze na kartce, póki ich nie spełnię. Jeśli nadal je spisujecie… Dobrze. Wspaniale, póki kiedyś je spełnicie, ale z mojej perspektywy… Nie ma to najmniejszego sensu…

Dlatego właśnie tutaj stawiam kolejny z niewielkich kroków, całkowicie amatorsko, zgadzając się sama ze sobą spisać wszystko to o czym na swój własny sposób mam pojęcie. Spostrzeżenia, odczucia, ciekawsze informacje dotyczące życia singielki w tak cholernie popierdolonym miejscu z wielu jakim jest wspaniały Szczecin. Spostrzeżenia nie tylko dotyczące zdrowia psychicznego, ale i również życia towarzyskiego, jakie podczas ogólnoświatowej pandemii, tak jak wielu przede mną pokrzyżowało plany na życie, lub marzenia, mniejsze, większe. Spostrzeżenia dotyczące tego skąd dobrze zamówić, gdzie iść i jak reagować na sytuacje w moim własnym mniemaniu… Nie jest to pamiętnik, chociaż nie omieszkam, publikować tutaj zdarzeń, jakich sama doświadczyłam, jakich Ty możesz uniknąć, lub wręcz przeciwnie wpakować się w to. Z pasją i oddaniem. Na piękny i popierdolony rok 2021 i oby dłużej… Dla rodziny, przyjaciół, jakich mam mniej niż sądziłam, dla rodziny, dla osób jakie czynią mi zło z pierdolonym uśmiechem na ustach. Dla siebie samej… Dla możliwości spełnienia się i chyba dla podzielenia się tak wieloma rzeczami, jakie we mnie siedzą. Mam nadzieję, że chociażby jedna, kurwa, osoba, czytająca to co napiszę poczuje się lepiej… Jedna szczera wystarczy mi ponad tysiąckroć fałszywych…

I chociaż nie do końca wiem co robię, mam przeczucie, że jeśli nie Wam, to pomoże to mi. Pomoże komukolwiek. Być może zaciekawi na tyle by przeczytać to do końca, by zastanowić się nad moimi wypocinami dłużej niż sama bym przewidywała i powspominać je chwilę. Jeśli zaciekawi Cię, czytelniku, na tyle długo, że dotrwasz dalej... Będę cholernie szczęśliwa i wdzięczna... Zadowolona i całkowicie spełniona, chociaż to nie sprawi, że nagle przestanę tutaj zaglądać...

Kończę z bezczynnością i duszeniem w sobie tego co z taką łatwością mogłam przelać w ten tekst i zaczynam coś zupełnie nowego… Miłego i powodzenia, jeśli zechcecie czytać...


Copyright © Nie wiem, co robię , Blogger