Wybór i decyzja dotycząca zrobienia sobie pierwszego w życiu tatuażu przyszła mi z ogromną łatwością. Nie było chwili zastanowienia się i wahania. Nie było obaw przed bólem czy miejscem, gdzie miałby się znajdować, tylko jedne wielkie tłuste: TAK. Zdając sobie sprawę z tego, że w moim życiu znalazłoby się wiele osób i na pewno znajdzie więcej, dla jakich ten pomysł był/ będzie idiotyczny, rzuciłam się na głęboką wodę, ukazując tym wszystkim osobowościom, mentalnego fucka i prośbę by cmoknęli mnie w dupę. Przy wyborze wzoru tatuażu dużą decyzję pozostawiłam bliskiej osobie, miał być to bowiem projekt siostrzany, taki jaki miałybyśmy razem i jaki coś by dla nas znaczył. Nie przez sam wzór, a przez samo jego istnienie. Po co kupować takie same wisiorki lub zwyczajnie zostawiać sprawę tak jak jest? Jebnijmy sobie tatuaż, wtedy nawet gdy się znienawidzimy, lub rozejdziemy się w różnych kierunkach, będziemy miały świadomość, że w naszym życiu była ta druga osoba, jaka gdzieś, w jakiś szczególny sposób nas ukształtowała. Z tą różnicą, że tutaj powstało coś bardziej namacalnego niż wspomnienia. Wracając do sedna... Decyzja padła na coś niedużego, coś co zmieściłoby się na dłoni, coś znaczącego, mniej niewinnego niż motylek, gwiazdka czy znak nieskończoności, jakie całkowicie by nie pasowały ani do mnie, ani do niej. I tak oto, stanęłam przed dokonany wyborem, jaki padł na: WĘŻA. Nieduży, wijący się po skórze nieśpiesznie, ale z pewnością siebie. To tylko tatuaż, ale patrząc na niego z pewnością, czy to własny czy obcy każdy może postrzegać go w zupełnie inny sposób, bo nie chodzi o osobę jaka go robi, czy widzi, a jaka go nosi. Wszyscy wokół mnie zawsze powtarzali, że tak trwałe zmiany na skórze jak tatuaż, powinny mieć znaczenie, głębie, jaki przekaz… Owszem nic bardziej mylnego. Tatuaż jest dla Ciebie, dla mnie, dla osoby jaka go robi, a nie dla każdego wokół. To my decydujemy czy będzie czymś chujowym i bez znaczenia, lub czy będzie pomagał Ci w gorszych chwilach, gdy na niego spojrzysz… Więc wsadzając głęboko w dupę opinię innych, robiąc go nie sugerujmy się zdaniem osób trzecich, odnośnie do tego czy to ładnie wygląda, jak wyglądać będzie na starość, czy w ogóle jest ci to potrzebne. Wychodzę z założenia, że jeśli chcesz rób to… Ale tutaj pojawia się motyw dobrych rad dla innych, jakich często sami nie stosujemy- temat na kolejny felieton. Wąż jaki wybrałam, wybudził we mnie jedno pytanie. Czemu on. Czemu nie sowa, lis, nie cokolwiek innego… Motyw mi się podobał, samo wykonanie również, ale jak to w przypadku mnie bywa, zaczęłam myśleć, skupiać się właśnie na głębi tego znaczenia, na powiązaniach… Na czymś co posłużyłoby mi jako wytłumaczenie dla innych, gdyby coś im w moim wyborze się nie spodobało. I nie biorąc tego za dziwactwo, stanowiłoby to dla mnie pewnego rodzaju obronę. To jebane wytłumaczenie, gdy wrzucę na Instagrama post, z czymś co chociaż sprawiło mi radość, wywołało również skręt żołądka spowodowany, reakcją osób jakim chuj do tego co ze sobą robię…
I dotarło do mnie coś, zdaje mi się mądrego, rzeczywistego, coś co pozbawi mnie kolejnej blokady, jaką w tym przypadku nałożyła na mnie matka… Kochana mama jaka lubi, w sposób niezauważalny podkopywać pode mną dół za dołem, co najmniej jakby było to jej jedyne hobby (niektóre osoby pewnie zrozumieją). Węże, gdy rosną zrzucają wylinkę, skórę, łuski, zwał jak zwał… Zmieniają się, dorastają i nigdy nie są już całkowicie takie same. Zmieniają barwę, czasami na brzydszą, czasami na nie, to kwestia gustu… Jest to proces, jaki niezmiennie będzie się powtarzał, przez jaki tak jak każdy wąż przechodzi też człowiek. Kiedyś usłyszałam, że się zmieniałam, że jestem dziwna, że wolano mnie taką jaką byłam… Każde z tych słów w ustach bliskich Ci ludzi jest czymś niemiłym, wręcz bolesnym i dopóki się tym przejmowałam i udawałam kogoś kim byłam, dawałam władzę nad swoim życiem „oprawcom”. Ale prawdą jest, że każdy się zmienia, nie zależnie czy tego chcemy czy nie. Kształtują nad doświadczenia, wydarzenia, UPADKI, szczęśliwe chwile, ludzie… Każdego dnia kawałek po kawałku ulegamy zmianie. Nigdy nie będziemy tacy sami jak poprzedniego dnia i nie ma tym zupełnie nic złego. Czy zmieniamy się na gorsze czy lepsze, to nie będzie trwało wiecznie. Sami możemy ukierunkować tę zmianę lub pozwolić się jej pochłonąć. Ale zmieniamy się, dorastamy, przestajemy być tymi samymi osobami, a przynajmniej w najmniejszej części...Tak jak wąż, zmieniamy skórę za skórą i nikomu nic do tego, bo jeśli ktoś pragnąłby was zatrzymać w tej jednej skórze, robi to z własnych pobudek, dla własnych korzyści… A przede wszystkim liczy się wyłącznie to czy my w tej nowej skórze czujemy się dobrze… Czy jesteśmy szczęśliwi…
Na ten moment w mojej głowie pojawia się sporo wątpliwości. Brak jasnych i klarownych odpowiedzi na to jak żyć i być szczęśliwym, a nie jedynie egzystować. Jak zmieniać się w sposób w jaki tego potrzebujemy i jak robić to zdrowo, ale jeśli Wam od razu nasuwa się pozytywna odpowiedź, gratuluje i przyznam jestem nie tylko dumna, co i pod wrażeniem, a tym co tak jak ja nadal szukają odpowiedzi, życzę powodzenia i wytrwałości...
Cześć, zobaczyłam reklamę bloga na Magicznym Zbiorze i postanowiłam wpaść. Oba wpisy zrobiły na mnie duże wrażenie, chętnie poczytam więcej, szczególnie, że czytając ten post czułam w niektórych fragmentach, że ktoś chyba wszedł do mojej głowy i przelał myśli na papier :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
G.
Hej, bardzo dziękuję za tak ciepłe słowa! Nawet nie wiesz jak wielką przyjemność mi sprawiłaś :) Uwielbiam pisać, ale to że ktoś to docenia i czuje się w taki sposób w jak ty to odczułaś, sprawia mi jeszcze więcej frajdy i satysfakcji <3 Mam nadzieję że jutrzejszy post też ci przypadnie do gustu :D
UsuńPozdrawiam!