Co jakiś czas muszę się zatrzymać. Trafić do punktu wyjścia, jakim właściwie weszłam w dany okres swojego życia. To w nim teraz się znalazłam. W progu pomiędzy dwoma pomieszczeniami. Takim progiem, jest dla mnie zmiana zamieszkania. Jakieś wydarzenie, jakie odciska się na mnie i na danym okresie w moim życiu. Zmiana miejsca jakie będę mogła nazwać bezpieczną przestrzenią, czymś własnym- nawet jeśli jedynie będę wynajmować. Do końca roku pozostały cztery miesiące, a ja robiąc podsumowanie całe roku jaki mam za sobą w danym mieszkaniu, do jakiego wprowadzałam się z pewnymi celami, marzeniami… Z oczekiwaniami, zdaje sobie sprawy jak się na sobie zawiodłam. Mogłam bym sobie to wyrzucać. Mogłabym się oceniać. Dawać naganę. Bo w końcu przecież coś postanowiłam! Ale to byłby pierwszy błąd jaki bym zrobiła. Bo chociaż pozornie się na sobie zawiodłam. Zamiast bezmyślnie pędzić do przodu, ja zaczęłam odkrywać siebie. By wyszło mi to na dobre, odrywałam i nadal odkrywam rzeczy, jakie nie zawsze są dla nas wygodne i przyjemne- ale pozwalają się nam rozwijać…
Brzmi to jak podsumowanie noworoczne, ale wcale nim nie jest- bo nowy rok obchodzi mnie tyle co nic. Mieszkając w miejscu jakiego prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę, nabawiłam się depresji, nerwicy, prawie straciłam najlepszą przyjaciółkę, siostrę. Prawie zdobyłam chłopaków z jakimi wcale nie byłabym szczęśliwa. To tutaj nauczyłam się ostatecznie jak doceniać fakt, że nie muszę być odpowiedzialna cały czas. Tutaj nauczyłam się, że by gdzieś trafić muszę najpierw zwolnić i że nie dotarcie do pewnych wyznaczonych przez siebie celów wcale nie jest powodem do wstydu. Że nie musze stawiać sobie poprzeczek jakich zrealizowanie miałoby mnie kosztować zdrowie, a ich nie osiągnięcie byłoby porażką. To był… Dziwny rok. Dziwne 12 miesięcy w miejscu na jakie nie chciałam patrzeć, a do jakiego jednak się przywiązałam. I chociaż tego samego dnia nie wiedziałam co robić z życiem i traktowałam całą tą wyprowadzkę jako nieprzyjemne wydarzenie- to teraz siedząc i patrząc na pełne kartony, aż trzy w jakich mieści się cały dorobek mojego życia, wiem, że to dobra zmiana. Małymi kroczkami, jak zmiany fryzury- potrzebowałam jej. I wraz z nią potrzebuje czasami nie być odpowiedzialną. Potrzebuje przyjąć fakt, że nie mam własnego mieszkania, że za cholerę nie wiem co robić z życiem i nie planuje mieć dzieci, za normalny. Za ludzki. Za taki do jakiego w pełni mam prawo. Takie stygmaty, że do trzydziestego roku życia powinno się mieć wszystko obcykane są krzywdzące i wymyślone przez pokolenie, w jakim średnio co druga osoba w wieku dwudziestu lat miała już dziecko. Ale ja nie muszę. Nie muszę wszystkiego ogarniać na szybko, nie muszę obawiać się braku oszczędności, czy tego, że nadal odszukuję sama siebie, czasami w dość ślamazarny, godny pożałowania stylu- ale nadal… Że to robię. Tak naprawdę zauważyłam, że osobą jaka stale mnie krytykuje i to wypomina jestem ja sama. Oczywiście bliscy to robią… Ale tylko wtedy, gdy ja im daje na to przyzwolenie. Słownie lub nie. To ja sama się krytykuje i stawiam sobie za wysoko poprzeczki. A są za wysoko i właśnie o tym myśląc, dociera do mnie, że nie mam komu dorównywać, nie mam kogo gonić, bo kurwa nikt nie jest taki sami. Chce czasami być mniej odpowiedzialna, nie zamartwiać się wszystkim, nie myśleć o pieniądzach. Nie mówię tu o tym, by robić rzeczy głupie, takie skrajnie głupie i nie odpowiedzialne, ale by po prostu… Trochę sobie odpuścić. Nie muszę dwadzieścia cztery godziny na dobę być przykładną córką i przyjaciółką. Osobą. Nie muszę siedem dni w tygodniu być na baczność i myśleć o problemach, jakie nie rozwiążą się od tego. I chociaż jest to silniejsze ode mnie, będę starała się z tym walczyć, bo wiem, że ostatecznie wykończyłabym się tym. To jakby dać sobie urlop. Wyluzować. Skupić się na oddechu i na tym jak ten przepływa przez twoje płuca, jak wypełnia twoje ciało…
Dotychczas moje myśli pędziły tak szybko, że nie zauważałam tego jak bardzo się zaniedbałam. Jak znienawidziłam rutyny i stagnacji. Jak nie mogę często znieść faktu, że w ogóle budzę się rano. A chciałabym doceniać każdy dzień, a by to zrobić… Muszę, nieco zwolnić. Muszę doświadczać mniejszych rzeczy, nie tylko tych wielkich. Muszę przestać być tak odpowiedzialną za cały świat, nawet jeśli czynie to tylko w mojej własnej głowie…
Nareszcie coś napisałaś, już się stęskniłam <3 A tak na poważnie - to (kolejny) bardzo mądry post. Mam wrażenie, że ludzie chcąc być dobrym w oczach kogoś innego zapominają, co sami chcieliby robić. A przecież życie jest najfajniejsze, gdy jesteśmy trochę nieodpowiedzialni, robimy rzeczy, które chcemy tak po prostu, pod wpływem chwili.
OdpowiedzUsuńMnie też czeka niedługo wyprowadzka i mam szczerze mówiąc podobne przemyślenia. Podsumowuje to co było, planuje coś nowego. Nowe miasto? Może zapiszę się na siłownię. Albo zmienię fryzurę. To jest prawdziwy nowy start, a nie ten, który wyznacza kartka z kalendarza ;)
Pozdrawiam,
G.